Któż nie zna koronek, ażurowych plecionek i dzierganek, często o dużych walorach artystycznych. Serwetkami koronkowymi różnego kształtu, choć przeważnie okrągłymi, nasze babcie zdobiły stoły i kredensy. Długie i wąskie szydełkowe cuda, niejednokrotnie własnej roboty, przyszywały do płóciennych, nakrochmalonych i starannie uprasowanych halek lub stosowały jako wstawki do bielizny pościelowej, będącej wianem niemal każdej panny młodej.
Misternie, oczko po oczku, łańcuszek po łańcuszku, słupek po słupku, dziergały panny swoje koronki. Ciekawe, czy zdawały sobie sprawę z tego, czego to świadkiem ich plecionki będą? A przecież każda z nich miała potem swoją historię. Jedna stawała się świadkiem wielkiej miłości, inna śmierci, a jeszcze inna była uczestnikiem wesołych biesiad przy stole.
Koronka mojej babci też ma swoją historię. Dziergana w panieństwie z przeznaczeniem na ozdobę poszwy i poszewek na wiano, stała się w noc poślubną Koronką Miłości – niemym świadkiem miłosnych uniesień w tej niezwykłej urody pościeli. Z czasem babcia oderwała ją od poszwy i poszewek i przyszyła do halki. Kiedy nastała moda na spódnice wąskie, babcia halki porwała na ścierki, zaś koronkę złożyła w kufrze na strychu. Odnalazłam ją tam i pomyślałam:
– zbyt piękna jesteś, by cieszyć tylko pająki i nietoperze.
Akurat była moda na szyfonowe, zwiewne i przezroczyste sukienki na podszewce, więc „Koronkę Miłości” przyszyłam do spodziku ulubionej kreacji. Już nie nakrochmalonego i szeleszczącego, ale ze zwykłej sztucznej podszewki. Zalotnie prześwitywała przez tkaninę sukienki, zwracając na siebie uwagę przystojnych panów, a szczególnie jednego, który postanowił z bliska ją podziwiać i nie przez szyfon. Pewnego dnia zapragnął także dotknąć babcinego dzieła, a kiedy to uczynił, koronka zaczęła iskrzyć. Co było dalej? Ten wątek z życia koronki jest z miłością na pierwszym planie i seksem w tle, a może odwrotnie – nie pamiętam już. 😉 Pominę go, ponieważ blog nie jest oznaczony, jako dla dorosłych.
Koronki już nie mam, ale jej historia nie zakończyła się. Ma ciąg dalszy. I to jaki! Brylowała na pewnym wernisażu, a także ma szansę stać się elementem tkaniny artystycznej. Wyruszyła po prostu na podbój świata!
Niesamowita jest historia tej Waszej rodzinnej koronki miłości. Nie do wiary, że tyle lat przetrwała, znak, że była na pewno bardzo solidna, chociaż delikatna, bo takie przecież koronki bywają. Ja nie mam takich rodzinnych pamiątek. Może coś ze szkła by się znalazło. Mam bardzo stare talerzyki i kilka figurek porcelanowych z przed wojny. Bardzo dbam o te pamiątki, bo chcę, żeby jeszcze długo po mnie przetrwały.Miło pozdrawiam. :)))
Rozyno,myślę, że kiedyś wszystko było solidne. Przecież pościel z koronkami się gotowało, wybielało, suszyło na słońcu i przez lata była w dobrym stanie. Mam adamaszkowy obrus babci i dalej jest piękny, a te wszystkie nowe zwyczajnie mi się „zeszmaciły”.
Co do tych koronek, serwwetek, makatek, haleczek, etc. to chociażem do wstrętniejszej połowy świata wliczon, nie powiem, szanuję i cenię te arcydzieła ludzkich rąk i Penelopiej cierpliwości, i nie dziwię się wcale, że sentyment odczywasz wielki do tej rodzinnej, babcinej koronki.Co do tej historii miłosno – seksownej, to a jużci, Twój blog Elu, nie na nocne igraszki, ale może by tak się dało na uszko, posłyszeć i o tej materii…?z humorem pozdrawiam,
Smoothoperator,na uszko powiadasz?Pewnie i Bet się w kolejce z uszkiem nastawi, bo zdaje mi się, że notką niepolityczną była bardzo zainteresowana.
Gdyby ta koronka potrafiła mówić…. Szkoda ze ten blog nie ma oznaczenia „tylko dla dorosłych”:) Niestety nie posiadam az takich pamiatek rodzinnych sprzed wojny o tak ciekawej historii .
Oooooooooooooooooo! Jacy to panowie ciekawi tego przemilczanego wątku z historii koronki:)))Kolekcjoner, maila od Ciebie otrzymałam – dziękuję, ale nie udaje mi się odpisać, nie wiem, co z tą pocztą.
Witaj – Droga Grycello! Nie ukrywam, że dech mi w piersiach zaparło Twoje opowiadanie. Co do Babcinej koronki, myślę sobie, że powinna być zadowolona z udziału w wernisażu. Wyglądała filuternie spod mojej spódnicy i czarowała przybyłych na tę uroczystość gości. Mam wrażenie, że życie dopisze koronce dalszy ciąg przygód, bo kolejny etap jej egzystencji musi nastąpić. Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz dziękuję za taki piękny prezent.
PleciugaPleciugowska,a jakich ta koronka rumieńców nabrała i odmłodniała:), co widać po kolorystyce na zdjęciach.
koronki, serwety, obrusy także pamiętam z dzieciństwa. Zawsze podziwiałam cierpliwość jaką trzeba było wykazać przy tym dziele.
Jagoda, tak, to prawda, że potrzeba wiele cierpliwości. Także jednak dużo serca i smaku.
Witaj alello, fantastyczna historia tej twojje koronki. Babcia opowiadała mi o swoich przedwojennych haftach, ale cóż wszystko przepadło, gdy po powstaniu warszawskim dziadkowie zostali wyrzuceni z mieszkania jak stali w letnich ubraniach. No wiesz, byli szczęśliwi, że nie zostali z mety rozstrzelani na podwórku.Tak wię cpiekne hafty malarskie przetrwały tylko w opowieściach. A ja szydełkową koronką, choć nie aż tak kunsztowną wykańczam niekiedy sweterki, które sobie robię. w ogole ostatnio, jka cos robię, to się rpzerzucilam na robótki szydelkowe.
Haft malarski zawsze mi się podobał. Wymaga ogromnego smaku kolorystycznego i cierpliwości, by przewlekać cieniutką niteczkę po niteczce w różnych odcieniach. To nie to, co proste hafty grubym kordonkiem. Jakoś nigdy nie porwałam się na haft malarski. Ale moja ciocia tak wyszywała. Kiedy jej córka wyjeżdżała na stałe do Niemiec i zabrała te haftowane obrazy, nie przepuścili przez granicę. Na nic się zdały tłumaczenia, że to wyszywanki własnej mamy. Domagali się zaświadczenia z ministerstwa, że nie są to dzieła sztuki.
Właśnie, właśnie, dobrze, ze smakiem wykonany haft malarski wygląda naprawðe jak dzieło sztuki. Babcia sobie narzekala po wojnie, że nie ma odpowiednich kolorów muliny, tzn. odcieni, bo haft malarski to też na ogół było przechodzenie różnych odcieni, a w PRL to jednak bylo ubogo pod tym względem.A nie wiem, czy zauważylaś, że mamy tu, mężczyznę, artystę, który przepięknie haftuje i trochę obrazków tych haftów zamieścil na blogu. To Jerzy z Olsztyna (JKK). Doprawdy aż wpadlam w szok, jak zobaczyłam te hadty, gy nieco niesmialo sie nimi pochwalił.Pozdrawiam
Pamiętam taką mulinę cieniowaną, ale wytrawne hafciarki jej nie lubiły, ponieważ jaśniejsze, czy ciemniejsze plamy powstawały tam, gdzie nitce pasowało, a nie tam, gdzie hafciarka chciała.Wiem, wiem o haftach Jerzego, jak tylko pokazał zdjęcia, od razu podziwiałam jego dzieła.
Nie chodziło mi o mulinę cieniowaną, ale o paletę barw, czyli odcieni jednego koloru. Babcia o tym mówiła, że przed wojną, jak był niebieski czy każdy inny kolor, to cała gama odcieni, a nie tylko jeden lub dwa niebieskie. Teraz to pewnie też już sie pojawiły odcienie, ale po wojnie, to kiepsko było z pasmanterią, owszem była, ale raczej ograniczona, nie dla artystycznych haftów malarskich. A w hafcie malarskim, jak mówiła babcia, to kolory powinny płynnie przechodzić jeden w drugi.Trochę z tego pamiętam, bo sama do haftów to się nie brałam. W szkole za mereżki to kiedys dostałam dwóję (jedynek wtedy nie bylo)
Mario Dora, tak, wiedziałam o co Ci chodzi. O tej cieniowanej mulinie tak sobie wspomniałam, bo właśnie taką widziałam. Twoja babcia na pewno nie chciałaby nią haftować.Za moich czasów i mojej cioci można już było dostać po kilka odcieni każdego koloru. Pamiętam też kordonki skręcane z 2-3 kolorów, ale to wyglądało paskudnie.
{iękna historia, jak wiesz, sa przedmioty, które mają duszę, zaklęte sa w nich uczucia, wspomnienia… czysta magia! Pozdrawiam Cię serdecznie bardzo… w kolorach jesieni. Gosia
Gosiu, z tą magią chyba jest coś na rzeczy. Podobnie z miejscami, jedne wydają się nam magiczne, a inne – nawet bardzo pięknie – nie.
Witaj Grycello! Oczywiście, że nie. A nawet moja próżność została mile połechtana. Przecież i tak relacja z wernisażu zostawiła wystawiona na widok publiczny, a bywać u Ciebie to zaszczyt. Pozdrowionka!
czy koronka trafiła do Bajdurki??? buziaczki
Donvinko, koronka nudziła się, bo kto dzisiaj nosi takie sukienki, jak widzisz na zdjęciu. Zapragnęła więc wyruszyć po przygody w świecie artystycznym;) :)Uznałam, że to dla niej najlepsze miejsce.
Czołem Elu! Dzięki za odwiedziny. Co do kociego tematu i piwnicznego okienka, no cóż… człowiek nie jedno potrafi. Opowiadała mi pani z TOnZ, że bywa i tak, iż na głowy karmicielek wylewane są nieczystości, że nie wspomnę o wyzwiskach. Nienawiść do kotów to temat rzeka. Pozdrawiam!
Wybacz Elu, że nie skomentuję.Sztuka koronkarska – miłe wspomnienia i cudowny czas.
witaj alEllo )))- historia przepiekna a wartosc wieksza od „zlota”, bo emocjonalna.ja nie mam koronki ale przepiekna lampe naftowa Babci (ze str. mamy mojej ) , Lampa ta pamieta czasy okresu kiedy ta czesc Polski byla pod rosyjskim zaborem, Kiedy to ona sama mogla chodzic do szkoly z czworki rodzenstwa jako jedyna dziewczynka, gdyz pradziadkowie nie mieli syna.pozniej:Pamietam kiedy bylam bardzo mala, Babcia czytala mi jeszcze przy tej lampie opowiadania i stare chistorie rodzinne a pozniej uczyla mnie szydelkowania i jezyka rosyjskiego, gdyz po polsku nie umiala czytac ze wzgledu na przeszlosc.Takiej wartosci sie nie kupi, ! i tak jest ze wszystkim, problem w tym czy to nowe pokolenie kiedys to zrozumie majac wszystko bez wiekszego wysilku.pozdrawiam serdecznie
Witaj Berto:)Też miałam lampę naftową, ale gdzieś się podziała. U nas czasami były wyłączenia prądu, więc przy takiej lampie odrabialiśmy lekcje.Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Holandię 🙂
Rany! 🙂 Niesamowite :))
Komisiu, bywa, że zwyczajne historyjki z życia stają się po latach na tyle niesamowite, że człowiek zapragnie wskrzesić o nich pamięć.
… i dlatego właśnie warto żyć :)) pozdrawiam serdecznie! )
Kamisia, dziękuję za komentarze. Również serdecznie pozdrawiam:) A nie podasz adresu swojego bloga?
co za bzdety…
Lula. Życie w większości złożone jest z drobiazgów, czy nawet bzdetów. Obcinamy włosy, jedziemy tramwajem, czyścimy dywan, gotujemy zupę itd… itp…Zatem i pamiętniki są często tymi „bzdetami” przepełnione. Cóż… samo życie…Dla autorów pamiętników, niektóre z tych drobiazgów mają wymiar sentymentalny, a nawet historyczny, podczas, gdy dla czytelnika mogą być bzdetami. Ale ja takie pamiętniki szanuję, uznając, że coś, co dla mnie w danej chwili jest nieważne, dla autora pamiętnika ważnym było na tyle, by to w pamiętniku odnotować. Po latach, takie „bzdety”, jak np. opis sukienki, czy fryzury babci, albo szkolnej mody, stają się źródłem wiedzy o dawnych czasach.
Och…jak cieplutko i miło się zrobiło od tej opowieści ! Ocalić, ocalić od zapomnienia…tak trzeba – po to jesteśmy!A wątek niepolityczny…hmmmm jasne,że interesujący nadstawiam uszko jak najchętniej…….A może podziergamy znów,że aby i następne pokolenia miały co wspominać ? W takich robótkach pozostaje wszak zaklęda dusza, uczucia i myśli osoby ją wykonującej….i to jest najcenniejsze.Pozdrawiam wszystkich romantycznych wspominaczy !
Bet, no widzisz… Czasy się zmieniają i teraz „dziergamy” na blogach. Ale powiem Ci, że znam wiele młodych dziewcząt, które dziergają, wyszywają i różne inne robótki wykonują. Także znane nam panie blogujące, a nawet jeden pan.
Myślę, że potrafiłabym wydziergać identyczną koronkę, bo od dziecka potrafię szydełkować. Ileż naszydełkowałam bluzeczek dla siebie , dla młodszej siostry, dla dzieci. Robiłam mnóstwo serwet i obrusów. Wstawek nigdy nie robiłam, bo wydawało mi się, że poduszki z wstawkami będą uwierać. Do tej pory mam starą koronkę, ale jest ona poniemiecka i nie wykonał jej nikt z mojej rodziny.Szkoda, że tradycja szydełkowania zanika i niewiele już kobiet potrafi wykonać słupek czy łańcuszek, że nie wspomnę o pikotkach;)Cieplutko pozdrawiam.
Nie wątpię, Anno, że potrafiłabyś. A pamiętasz batystowe chusteczki do nosa – z koronką dookoła z cieniutkiej nitki wydzierganą? To dopiero była precyzja.
Niedawno znalazłam w szufladzie rozpoczętą i nieskończoną chusteczkę, ale już nie chce mi się jej kończyć. To były takie chusteczki bardziej na pokaz. A pamiętasz koronkowe kołnierzyki przy mundurkach szkolnych?Cieplutko i koronkowo pozdrawiam.
Anno, oczywiście, że pamiętam koronkowe kołnierzyki. Miałam takich kilka na zmianę.A chusteczki były niewątpliwą ozdobą w torebce. Choć ja także używałam z braku jednorazowych.Też koronkowo pozdrawiam:)
Ta koronka to niczym członek rodziny.
Dawnodawnotemu, jak dawno Ciebie nie było. Po święcie poczytam, co nowego na Twoim blogu.Tymczasem serdecznie pozdrawiam.
Jak się człowiek tak zastanowi, to ile przedmiotów ma swoją historię – fascynującą historię!Zapraszam do siebie:http://tylko-z-mlekiem.blog.onet.pl/
O tak! Przedmioty są świadkiem historii.