Od dzieciństwa pisałam poprawnie. Ortografię wyssałam chyba z mlekiem mamy i regułek nie potrzebowałam się uczyć. Wystarczyło czytać książki, a poprawność językowa sama do głowy wchodziła. Od jakiegoś czasu zauważam jednak, że coś ze mną nie tak. Coraz częściej zastanawiam się, czy nie popełniam błędów, a czasem zupełnie odruchowo napiszę coś źle. Mam wrażenie, że tak się w Internecie napasę niepoprawnością, że wypiera ona z mojego mózgu słowa w dzieciństwie i czasach szkolnych zakodowane bezbłędnie. To mnie niepokoi! To znak, że się cofam, zamiast nieustannie rozwijać!
Nie ma dnia, abym w gazecie internetowej, czy na portalach z wiadomościami nie spotkała kilku błędów, nawet w jednym artykule.
Choćby tutaj:
![]() |
A może bohaterka serialu robiła kiełbasy w masarni – nazwanej w artykule „salonem masarzu”? Masarz – to rzeźnik wyrabiający wędliny, więc czego klienci sobie życzyli? |
Zaznaczyłam tylko błąd ortograficzny – najbardziej rzucający się w oczy. Innych błędów nawet nie czepiam się, bo nie ma kogo. Artykuły zapewne piszą za symboliczną zapłatę przypadkowe osoby, a nie dziennikarze. Nie wyobrażam sobie bowiem, aby tak mógł napisać dziennikarz. Kto by mu zresztą dał dziennikarski dyplom?
Ale… do licha! Czy nikt tego nie sprawdza? Wnioskuję, aby wprowadzić cenzurę i korektę, jak za niedawnych peerelowskich czasów, bo inaczej kulturowo – jako nacja – zmarniejemy z kretesem, jak lasuje się już mój osobisty mózg.
Z tego też względu coraz częściej rozpatruję odcięcie Internetu, aby nie kusił do czytania. Jeśli któregoś dnia zniknę z blogosfery, będzie to oznaczać, że kable u mnie pocięte, a laptop na segregacji śmieci.