Na życzenie blogowych koleżanek publikuję wspomnienia z podróży odbytej w 2003 roku.
Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.
„Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”
„…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”
Konwój do Luksoru przez Pustynię Kamienistą.
Na wyprawę przez pustynię otrzymaliśmy suchy prowiant w estetycznych pudełkach z uchwytami do noszenia. Jechaliśmy drogą asfaltową, dość dobrą, miejscami zasypaną piaskiem. Wokół zresztą był tylko piach, kamienie i skaliste góry. Niekiedy pokazywało się Morze Czerwone. Żadnych domów mieszkalnych, ani jednej widocznej ludzkiej osady, tylko posterunki wojskowe i policyjne oraz jakieś placówki z ogrodzeniem, parterowymi barakami bez okien i budkami strażniczymi.
Około szóstej dołączyliśmy do konwoju. Konwój formował się na ogromnym, ogrodzonym placu, gdzie oprócz policji i wojska znajdowały się stragany i kawiarnia pod płachtą wspieraną na kijach, w której stały ławki i leżanki nakryte dywanikami. Na piasku także rozścielono dywaniki i chodniki podobne do tych, które robiły polskie babcie z pociętych szmatek, skarpet i pończoch. Sprzedawano galabije, chustki, szale, widokówki, pamiątki, a także napoje w butelkach i puszkach.
Z Safagi, miejsca, gdzie formował się konwój, na dźwięk syreny wyruszyliśmy w kolumnie autokarów i samochodów ochrony w drogę po wschodniej części Pustyni Kamienistej, by przez Quenę i Waset dotrzeć do Luksoru na spotkanie z antyczną kulturą tebańską.
Konwoje w Egipcie obowiązują od czasu /nie wiem, czy obecnie także/, kiedy to pod świątynią Hatszepsut w Deir El Bahari wymordowano pięćdziesięciu uczestników wycieczki przybyłej autokarem do świątyni. Bandyci wcześniej ukryli się za kolumnami, by przywitać zbliżających się turystów salwą ognia z karabinów maszynowych. Po krwawej masakrze rozbiegli się po skalistym wzgórzu, znikli w licznych w tym miejscu grobowcach wykutych w skale i ślad po nich zaginął. Oficjalna wersja władz egipskich głosi, że zbrodniarze popełnili zbiorowe samobójstwo, aczkolwiek ich ciał nikt nigdy nie widział. W odwecie policja rozstrzeliwała rodziny samobójców, łącznie z niemowlętami i starcami nawet dalekiego pokrewieństwa.
Terroryzm zdarza się w Egipcie i ryzyko oczywiście istnieje dla każdego turysty, jak przy każdej podróży. Największe w czasie szczytu noworocznego oraz wielkanocnego i dla dużych, zorganizowanych grup. Paradoksalnie, indywidualny podróżnik jest w Egipcie raczej bezpieczny.
Przy trasach dla podróżników co kilkadziesiąt metrów spotyka się policję turystyczną. W białych mundurach z czarnymi pasami prezentują się bardzo ładnie i są mili. Siedzą na krzesłach uzbrojeni w zdezelowane sowieckie karabiny w cieniu palmy, budowli czy specjalnie urządzonego daszku, popijają herbatę, palą papierosy i chyba się nudzą. Moją uwagę zwrócił fakt, że w przeciwieństwie do ludzi spotykanych w biednych dzielnicach miast i w wioskach, tych ubranych w powłóczyste galabije, chodzących boso i jeżdżących na osłach, zarówno policjanci, jak i obsługa hoteli, to mężczyźni bardzo przystojni.
Przy wejściach na teren wszystkich zwiedzanych obiektów przeprowadzana jest kontrola osobista, a bagaż, nawet małe damskie torebki, prześwietlany lub plądrowany. Przy starożytnych świątyniach, muzeach i oazach na pustyni policjanta spotyka się niemal na każdym kroku. Pod szczególnym nadzorem jest Synaj, specjalna strefa administracyjna. Szlabany, posterunki na drogach, kontrola paszportów i list uczestników wycieczek.
No, tak…
Miało być o konwoju przez pustynię, o piasku, skałach, o górach Morza Czerwonego, o Quenie…
Chyba nie urzekł mnie pustynny krajobraz Gór Kamienistych. Piasek, kamienie i skały nie robią na mnie wrażenia. Zachwycam się przyrodą bujną i bogatą w kolory. Drzewa, kwiaty, krzewy, soczyste trawy, wodospady i strumienie, jeziora, łąki i lasy. O tym pisałabym duszą, całym sercem i z polotem.
Aha! Widziałam wróble! Także inne niepozorne ptaki! Dużo! Oddałam im suchy prowiant z pudełka. Jadły.
Rejs po Nilu.
„Następnie wsiedliśmy wraz z rzeczami na statek płynący w górę Rzeki. I w miarę, jak mijały dni naszej podróży, przyzwyczailiśmy się do Egiptu. Po obu stronach Rzeki obsychały pola i powolne woły ciągnęły drewniane pługi, a chłopi szli z pochylonymi głowami wzdłuż bruzd i rzucali ziarno w miękki szlam. Nad statkiem i nad wolno toczącą się wodą śmigały z niespokojnym krzykiem jaskółki, by niebawem zakopać się w mule koryta Rzeki na najgorętszą porę roku. Krzywe palmy rosły po obu stronach Nilu, a wielkie sykomory ocieniały gliniane lepianki w mijanych wioskach. Statek przybijał do przystani w małych i wielkich miastach (…)”
Aż zobaczyłem znowu z Rzeki na tle wschodniego nieba trzy szczyty górskie, trzech wiecznych strażników Teb. Zabudowania zrobiły się gęstsze, ubogie wioski złożone z glinianych lepianek ustąpiły miejsca miejskim dzielnicom, aż wreszcie ukazały się mury potężne jak pasmo gór i ujrzałem dach i kolumny wielkiej świątyni, niezliczone budowle na świątynnym dziedzińcu i święte jezioro. Na zachodzie rozciągało się miasto umarłych aż do podnóża gór, śmiertelna świątynia faraonów lśniła bielą, odbijając od górskich żółtych zboczy, a kolumnada w świątyni wielkiej królowej dźwigała na sobie wciąż jeszcze gąszcz kwitnących drzew.
Za łańcuchem wzgórz leżała dolina królewskich grobów, pełna węży i skorpionów, a w jej piasku, u wejścia do grobu wielkiego faraona, spoczywały wysuszone ciała mojego ojca Senmuta i mojej matki Kipy (…)A dalej na południe, nad brzegiem Rzeki, wznosił się Złoty Dom faraona”.
Tak było… i tak jest…
Na statek „Miss World” weszliśmy w Luksorze. Było trochę wolnego czasu, ale na samodzielny spacer po mieście nie wystarczyło siły. Zwiedzanie kompleksu świątyń Luksor – Karnak bezpośrednio po ciężkiej i obfitej w przeżycia nocy oraz pięciogodzinnej podróży przez pustynię w pierwszym dniu aklimatyzacji i w temperaturze ponad czterdzieści stopni zrobiło swoje. Nawet zorganizowany przez kapitana statku powitalny wieczór taneczny nikogo nie skusił do wyjścia z klimatyzowanych, luksusowych kajut, przypominających pokoje w dobrych hotelach europejskich.
Niektórzy zaczęli skarżyć się na pierwsze objawy choroby pokarmowej zwanej „zemstą faraonów”. Chyba zbyt łapczywie rzucili się na suto zastawiony, kuszący kolorami i pięknymi dekoracjami stół oraz gorący bufet z wieloma daniami w srebrzystych brytfannach i czarnych kociołkach.
Wygrzewając się w cieniu pod zadaszeniem baru na pokładzie górnym, zwanym słonecznym jednego z najpiękniejszych statków, które pływają po Nilu, oglądałam stale zmieniający się krajobraz doliny. Widziałam pola uprawne, wiejskie domostwa i zielone palmy daktylowe porastające brzegi. Gdy dobijaliśmy do przystani miast, wystarczyło przejść zaledwie kilkaset metrów, by znaleźć się w świecie sprzed kilku tysięcy lat. W słońcu świeciły białe żagle feluk, nocą gwiazdy na bezchmurnym niebie tworzyły bajkowy spektakl. Malownicze i nostalgiczne feluki – łodzie z jednym żaglem – pływają po Nilu od tysięcy lat.
Tak było… i tak jest…
To wszystko sprawiło, że rejs po Nilu był najpiękniejszą podróżą mojego życia /przekreślenie obecne/ zachwycający.
c.d.n.