Dostać kota, czyli zachwiana obywatelskość?

       Moje wakacje, jak uczniowskie, zakończone. Wraz z pierwszym szkolnym dzwonkiem rozpoczęłam edukację społeczno – polityczną. Czytam i nasłuchuję, co – w wyschniętej na skutek upałów i suszy – trawie piszczy. Im pilniej się uczę, tym większy mętlik i wątpliwości.
Na pierwszy ogień wzięłam referendum ogłoszone na 6 września 2015 r. Referendalne pytania pogrążają mnie w jeszcze większej niewiedzy. 
.
„Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?”
.
       Co będzie,  jeśli odpowiem TAK? Przecież zmianę Konstytucji w tym względzie może przeprowadzić jedynie Sejm i Senat. Po co i komu zatem moje TAK lub NIE, skoro parlament i tak zrobi co zechce. Nawet, gdyby obywatelski głos miał wagę cięższą od Konstytucji, to… Czy referendalne TAK wprowadzi wyłącznie system jednomandatowy czy dopuszcza także mieszany, którego mogę przecież nie chcieć?  Gdybym np. zamierzała pozbyć się psa na rzecz kota, zapytałabym domowników: czy jesteście za wygnaniem z domu Azorka, a w jego miejsce wprowadzenia  Kici? Zapytanie bowiem skrótowo: „czy jesteście za wprowadzeniem do domu kota?” nie rozwiąże problemu mojej niechęci do psa. Może okazać się, że oba zwierzaki u mnie zamieszkają, a wtedy to już na pewno „kota dostanę” i z własnego domu przyjdzie mi uciekać.
.
„Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?”
.
       Jeśli odpowiem TAK, to – jak rozumiem – nic się nie zmieni. A co w konsekwencji przyniesie obywatelskie NIE? Czy inny rodzaj finansowania partii z budżetu oznacza na przykład zwiększenie kwot albo zmianę sposobu ich wypłacania i obsługi bankowej? Pomóżcie moi Mądrzy Posiaduszkowicze zrozumieć, bo i przy zgłębianiu sensu tego pytania można „kota dostać”, a referendalna niedziela tuż. 
Przy okazji pewnych wyborów nazwano obywateli głupcami i ciemniakami.  W referendum, jeśli mam być głupia, to chociaż świadoma ciemności, o!
.

       Zgłupiałam także w kwestii październikowych wyborów parlamentarnych 2015.  Wyczytałam bowiem, że opozycja zintegrowała się z rządzącymi i  pod sztandarem jednej partii obywatelskiej  o mandat posła lub senatora ubiegają się politycy różnej maści – od lewego lewa do prawego prawa poprzez lewoskrętnych, prawoskrętnych i środkowoskocznych oraz najlewszych, najprawszych i mieszańców prawolewych. Czyżbym podczas wakacji przeoczyła fakt reaktywacji organizacji społeczno – politycznej powstałej w 1952 roku pod nazwą Front Jedności Narodu?    

Za Wikipedią: Front Jedności Narodowej miał być wyrazem wspólnoty interesów, dążeń i poglądów całego społeczeństwa polskiego, klasy robotniczej, chłopstwa oraz inteligencji. Front Jedności Narodu był aktywnie zaangażowany w wybory do sejmu i rad narodowych poprzez monopol na zgłaszanie kandydatów. Według założeń Front miał skupiać wszystkie siły państwa pragnące pracować i działać dla Polski Ludowej, jednoczyć obywateli wokół węzłowych problemów i potrzeb oraz bieżących i dalekosiężnych zadań gospodarczych, politycznych, społecznych i międzynarodowych kraju.
 
A teraz też „skupia”? Czy… „skupuje”? Jak to się prawidłowo nazywa?
.
       Na dodatek sułtanka Hurrem vel Roksolana – żona Sulejmana Osmańskiego oraz idolka banderowców – w ukryciu koresponduje z Boną Sworzą i nie wiadomo, jak skończy się to wspaniałe stulecie, chociaż  wyszło szydło z worka.

Przez ten mętlik polityczny chyba trochę niedomagam, o! 
Na wszelki wypadek, dla zdrowotności nie tylko fizycznej, wyciągam ożywczy /niczym odrodzony Front Jedności Narodu/ plakat wyborczy.