Rodos. Faliraki, hotel Evi i „szamotowy piec”

Co szkodzi trochę ponarzekać?

       Faliraki to miejscowość turystyczna. Same hotele. Na stałe zamieszkuje tu może ze dwudziestu Greków, zaś turystów ponad sto tysięcy. Przebywając tylko w Falirakach nie można powiedzieć, że było się na wyspie greckiej. Jak wszędzie, w samym kurorcie i w hotelu niewiele z miejscowych klimatów się posmakuje. A zaradni pracownicy hotelu, mogą trochę skomplikować wakacje, a przede wszystkim wyrobić w turystach mylne postrzeganie całego narodu w ogólności.

Hotel Evi składa się z kilku budynków. Narzekanie zależy od tego, do którego budynku i jakiego pokoju trafisz. To nic, że w ofercie biura podróży napisano o klimatyzacji w hotelu. Nie znaczy to, że będziesz ją mieć. Biuro niemieckie, bo z takim akurat na Rodos wyruszyłam, precyzyjnie się wyraża, to i z precyzją umowy czytać trzeba. „Być” nie znaczy „dać” czy „mieć”. Na dodatek możesz trafić do piwnicy, albo do pokoju pod obetonowanym nasypem, na którym zatrzymują się autokary.

Oka nie zmrużysz. Rozgrzany do czerwoności beton oddaje ci przez całą noc zakumulowane w ciągu dnia ciepełko, autokary grają silnikami nawet na postoju /z racji włączonej klimatyzacji/,  spaliny wyżerają oczy. Żeby choć chwilkę podrzemać, możesz iść na leżak przy basenie. Długo jednak nie pośpisz. Zaradny pracownik hotelu, pomimo, że zna ciebie z widzenia i wie, że jesteś jego gościem, wezwie policję, która ciebie obudzi. Oczywiście są lepsze pokoje, mające klimatyzację. Dostaniesz, jak słono dopłacisz.

Taki nieprzewidziany wydatek, o którym cicho – sza w umowie z biurem podróży i w warunkach uczestnictwa. Nie stać mnie było na dopłatę, z leżaków basenowych policja goniła, spędzałam więc upojne noce w pokoju pod autokarowym nasypem z betonowym piecem. Z każdą kolejną nocą zmęczenie coraz bardziej doskwierało. Głupi ten ludzki organizm, że nie potrafi wytrzymać 2 tygodni bez snu.

Na dodatek daleko do plaży. Po nieprzespanej  i rozgrzewającej nocy wędrówka ulicami na plażę trochę męczyła. Ale co to za uciążliwość dla dzielnego wędrowca.  Znalazłam krótsze przejście przez pole, kawałek po wertepach i gaik oliwny dający zbawienny cień. Pod rozłożystymi drzewami oliwnymi spotykałam czasami drzemiących ziomali z pod nasypu – współtowarzyszy hotelowej niedoli.

I jak to na wczasach. Niektórzy byli zadowoleni, a niektórzy narzekali. Dowiedziałam się od nich, że innych z naszej grupy (mam na myśli grupę, która przyleciała tym samym samolotem) zakwaterowano w piwnicy. Bali się położyć spać, bo okna rozsuwane do samej podłogi, zaś górna krawędź okna poniżej poziomu ziemi i morza. A na noc trzeba otwierać, bo stęchlizna i brak klimatyzacji. Strajkowali więc, okupując salę powitań przy recepcji. Straszono ich policją. To jakaś grecka moda, czy co? Przywołana na pomoc rezydentka – Greczynka (świetnie mówi po polsku), ani myślała pomagać i także wzywała policję. Najbardziej niezadowoleni byli ci z budynku głównego, czemu dawali głośny wyraz przy recepcji, ale, z jakiego powodu tak się oburzali – nie wiem, bo ja nie uczestniczę nigdy w żadnych kłótniach i tego typu imprezach na wakacjach. Szkoda zdrowia!

Jedzenie w normie greckiej. Sporo było ryb, więc mnie to odpowiadało. Oprócz tego surówki, sałatki, cacyki, desery, malutkie gołąbki zawijane w liście winogron, lody, owoce. Długo by wymieniać. Można się najeść. Z pobytu w sumie byłam zadowolona i pobyt na Rodos wspominam ciepło i radośnie. Przede wszystkim dlatego, że wyspa jest piękna, a Grecy wcale nie tacy, jak ci hotelowi „zaradnisie”. Na wakacjach dbam o tak zwany całokształt, a ten całokształt wspominam pozytywnie. Zachłysnęłam się wprost klimatem greckiego życia, muzyką, architekturą, mitologią.

Po tygodniu pobytu, na prawo od Evi, odkryłam inny hotel, którego nazwy nie pamiętam. Położony na wzniesieniu, w dużym ogrodzie oliwnym, ocienionym przyjemnym chłodem. Lubiłam tam chodzić, recepcjoniści nie robili problemu. Nikt tam też nie wyciągał z pod pleców leżaka, ani nie straszył policją, więc ucinałam sobie oliwkowe drzemki na wyspie basenowej. Jakże sympatyczni Grecy tam pracowali. Pewnie nawet nie wiedzą, że tolerując u siebie turystkę od konkurencji wylegującą się na ich wyspie, wprost ratowali ją przed niechybną śmiercią z przegrzania i wyczerpania.

Pewnego razu na wyspie basenowej pod oliwką spotkałam pana, uosobienie polskiej natury do narzekań. Na dodatek ta jego natura skłania się do wielkiej wprost precyzji. Wyżalił się, że w tym zachwalanym przeze mnie i ratującym mi życie hotelu, brodziki łazienkowe mają wymiar 70 cm na 70 cm.

–    Skandal! To niezgodne z europejskimi normami!

Aż się pienił. Jestem w stanie zrozumieć narzekanie czasami, też ponarzekałam sobie na autokarowy nasyp, ale żeby aż tak precyzyjnie, co do centymetra?

–   Chce się panu jeździć z miarką i normami na wakacje?

Nie odpowiedział.

Po przyjeździe do Polski, natychmiast zmierzyłam swój brodzik w domu. Też siedemdziesiątka. No i jak z takim żyć?  Może nie będę się myć?  😉

 

13 uwag do wpisu “Rodos. Faliraki, hotel Evi i „szamotowy piec”

  1. Wspomniałem o Faliraki, a ty od razu z grubej rury. Trafiłaś na nie ten hotel. Mnie się lepiej powiodło, bo do plaży miałem tuż tuż, a widoki też zachęcały do spoglądania. Najładniejsza była jednak plaża, chociaż widziałem chyba ładniejsze, na przykład ze strony wschodniej wyspy. Ten twój hotel przypomniał mi jedną starszą Czeszkę, która żaliła mi się podobnie, jak ty. Mówiła, że dużo tam było Polaków, jedzenie pod psem, hałas… Ona chyba była w tym hotelu co ty. Wszystko można jakoś znieść, ale żeby chociaż wyspać się było można. A jak się nie ma z kim to jeszcze smutniej jest.

    • W tym czasie, kiedy ja tam gościłam Polaków jak na lekarstwo. W zdecydowanej większości Niemcy, przeważnie młode rodziny z malutkimi dziećmi. Podziwiałam, jak te berbecie pływają. No i zdumiała mnie kontaktowość dzieci. Nie znam niemieckiego, ale świetnie z dziećmi można było porozumiewać się.

      • Ta kontaktowość wynika z wychowania. W Niemczech ludzie się pozdrawiają. Niekoniecznie sąsiedzi, ale i obcy. Guten Morgen, Guten Tag, czy jak u mnie na południu Gruess Got słyszy się przy mijających się ludziach. A w Polsce trzeba się najpierw z kimś napić, żeby potem pozdrowić. No, może nie tak całkowicie. Ale wspominam moje czasy, kiedy mieszkałem przez kilkanaście lat w wieżowcu. Pomimo, że ludzie mijali się codziennie, byli sobie obcy. Wspominam też z drugiej strony, jak kiedyś przyjechali do nas przyjaciele z Polski. Na spacerze mówią: – ale wy macie tu dużo znajomych ! A ci „znajomi” to byli ludzie, których po raz pierwszy na oczy widziałem.

        • A ja do dziś pamiętam uwagę w dzienniczku ucznia za złe wychowanie interpretowane jako zaczepianie nieznajomych na ulicy. To moje złe wychowanie polegało na tym, że mówiłam wszystkim dzień dobry, wdzięcznie przy tym dygając nóżką. Oj, nie miała lekko owa nauczycielka w rozmowie z moim tatą.

    • MarioDora, tak sobie w długie wieczory wyłuskuję z pamięci obrazy wakacyjne. To ogrzewa. Szkoda tylko, że pamięć taka ulotna i tak niewiele pamiętam…Jeśli ciekawią Ciebie moje relacje wakacyjne, to więcej jest na blogu „Afryka moja”.

  2. To jakaś grecka tradycja jest?. Pamiętam ,że kiedy ja byłam w Grecji (jakieś 12 lat temu) część uczestników naszego wyjazdu otrzymało „apartamenty” w obórce nie bardzo dosprzątanej na potrzeby gości. Kiedy protestowali, powiedziano im, że jak chcą to mogą wcześniej wrócić. A autokar odjechał odwożąc poprzednią grupę…Dlatego też od paru lat sama z przjaciółmi organizuję letnie wypoczynki. Jeżeli nie pasują, to mam pretensje tylko do siebie. Ale na razie na ogół się udaje. Pozdrawiam Cię serdecznie

    • ~Eurydyka – z przyjaciółmi nie mogą być złe wakacje. Nie ma mowy! Gratuluję i zazdroszczę przyjaciół chętnych na wspólne wyjazdy.

Dodaj komentarz